niedziela, 28 października 2012

Oto co mi pozwala przeżyć

Nienawidzę jak ktoś chrapie! Chrapanie mnie nie denerwuje. Chrapanie mnie wkurwia. Jak słyszę ten straszny dźwięk, to mam ochotę rzucać wszystkim, co mi się nawinie pod rękę. Nie ma mowy, żebym zasnęła, gdy słyszę chrapanie. Tak się składa, że mój ojciec chrapie jak traktor, a drzwi są tak cienkie, że w ogóle nie tłumią tego dźwięku. Najgorsze jest to, że on w ogóle tego nie słyszy. Do niedawna radziłam sobie nakładając słuchawki na uszy i głośno ustawiając film. Nie bierzcie ze mnie jednak przykładu, bo człowiek w ten sposób się nie wysypia, a niewyspany człowiek = zły człowiek. Oto co polecam kupić:


Tak, wiem, jestem głupia. Ale proszę się ze mnie nie śmiać :D Wystarczyło kupić stopery. Dostępne w każdej aptece za około 1,50zł. Są to stopery plastyczne- w środku mają jakąś watę czy coś w ten deseń, a na zewnątrz coś w rodzaju plasteliny. Odrywa się kawałek, ugniata, żeby były miękkie, formuje coś w rodzaju grzybka lub walca, żeby można było włożyć to do kanału słuchowego i mamy spokój z chrapaniem. EUREKA! Na początku można mieć pewne problemy z włożeniem ich odpowiednio do ucha, jednak wiadomo- praktyka czyni mistrza.

Polecam serdecznie!

piątek, 26 października 2012

Poszukujemy prawdy: jak to jest z tymi wodami mineralnymi?

Źródło: KLIK
Dużo się ostatnio mówi o wodach mineralnych- jakie są dobre, jakich lepiej unikać. Sama również miałam fazę, że kilka dni pod rząd szukałam jakie wody są dobre, jakie nie, czytałam różne rankingi i zastanawiałam się, kto ma rację.

Zacznijmy od tego, czym jest woda mineralna. Od 7 maja 2011 w naszym kraju obowiązuje definicja zaczerpnięta z przepisów UE. Definicję tę przeczytacie TUTAJ.

Nie będę może się rozpisywać o wszystkich parametrach, które należałoby prześledzić, aby wybrać dobrą wodę, bo bardzo dobrze opisano to TUTAJ .

Generalnie ludzie najbardziej skupiają się, o ile są świadomi, że woda wodzie nierówna, na zawartości składników mineralnych. Są dwa obozowiska dotyczące tego, czy pić wody wysokozmineralizowane. Osoby opowiadające się za piciem wód o wysokim stężeniu składników mineralnych wspominają przede wszystkim, że wraz z taką wodą można uzupełnić braki mineralne w swoim organizmie.
Poza tym niektórzy porównywali picie wody źródlanej (do której zaliczano wody o niskim stężeniu składników mineralnych) do picia wody destylowanej. Mgr Tadeusz Wojtaszek z Polskiego Towarzystwa Magnezologicznego, który wypowiadał się dla portalu gazeta.pl powiedział takie słowa:
"Jeśli kupi pani butelkę wody źródlanej i ją wypije, w organizmie nie zostanie nic z pożytecznych składników mineralnych. Z butelki wody mineralnej z dużą zawartością minerałów pozostanie ich odpowiednia ilość. Wody źródlane to wody o śladowej ilości składników mineralnych, a im mniej w wodzie minerałów, tym wartość zdrowotna mniejsza. Ba, woda pozbawiona składników mineralnych jest dla zdrowia wręcz szkodliwa. Widziała pani kiedyś rury, którymi płynie woda zdemineralizowana? Są wyżarte od środka. Bo ta woda jest tak chłonna, że zabiera ze sobą wszystko, co się da. Udowodniono, że po wypiciu pięciu litrów wody destylowanej, człowiek umiera, bo ona rozrzedza elektrolity, wypłukuje wszystkie potrzebne składniki mineralne."
Drugie obozowisko natomiast stwierdza, że składniki mineralne należy uzupełniać z pokarmem, a nie z wodą.

Jakie jest moje stanowisko? Jak zwykle staram się podchodzić do tego wszystkiego z rozwagą- pijam wody średniozmineralizowane. I staram się nie pić jednej marki wody. Kiedyś moją ulubioną był Żywiec Zdrój i tylko on mi smakowo pasował (tak, najpierw wyśmiewałam koleżankę, że twierdzi iż woda ma smak, a potem sama miałam tak, że poza Żywcem nic mi nie smakowało;D), ale że chyba nigdzie nie wypowiadają się o niej dobrze, to przestałam ją pić. Teraz moją ulubioną wodą jest Nałęczowianka, za to jedną z gorszych wód (w smaku) jest dla mnie Cisowianka. Jest jeszcze jeden powód, dla którego rzadko pijam wody wysokozmieralizowane- nie znoszę ich smaku. Przeważnie stężenie składników mineralnych "podbijają" jony wodorowęglanowe, których potrafi być czasami blisko połowa. A jony wodorowęglanowe nadają specyficzny smak, jak ja to mówię, wygazowanej wody gazowanej. Co nie znaczy, że taka woda nie ma swojego zastosowania, bo w niektórych chorobach ma.

A Wy interesowałyście się tym tematem? Jakie są Wasze ulubione wody mineralne?

środa, 24 października 2012

Światowy dzień walki z otyłością

Swoją drogą on mi przypomina Simona Bakera z Mentalisty
Źródło: KLIK

Jako, że dziś jest Światowy Dzień Walki z Otyłością, chciałam nawiązać do programu, o którym czytałam na kilku blogach i właśnie skończyłam go oglądać. Chodzi o "Jamie's Oliver Food Revolution". Osoby Jamiego pewnie nie trzeba Wam przedstawiać, więc sobie to odpuszczę i przejdę do przedstawienia programu i swoich spostrzeżeń.

Program stworzony został po to, żeby spróbować nauczyć ludzi, jak się powinno jeść. Jamie wybrał miasteczko (no, u nas to by było całkiem spore miasto, ale pominę ten fakt, bo USA to nie Polska ;P) Huntington w USA, które jest najgrubszym i  najbardziej niezdrowym miastem w Ameryce, wg raportu CDC (Centers for Disease Control and Prevention). Oczywiście został potraktowany przez wielu nieufnie, wręcz wrogo, ale czego innego można było się spodziewać.

Nie będę szczegółowo opisywać, co tam się działo. Wystarczy chyba, że:
  • frytki uważane są w Stanach Zjednoczonych za porcję warzyw
  • jakaś kobita, która z założenia ma pilnować, żeby posiłki były zgodne z wytycznymi, narzekała, że Jamie zrobił makaron z siedmioma warzywami, ale ona widzi, że tych warzyw jest za mało. Ale już posiłek złożony z burgera i frytek nie wzbudzał jej zastrzeżeń
  • dzieci w wieku ok. 7 lat nie potrafiły trafnie nazwać ŻADNEGO z warzyw. Nawet ziemniaka czy pomidora...
No normalnie się z minuty na minutę coraz bardziej wkurzałam to oglądając. Jak DOROŚLI ludzie mogą być tacy głupi? Jak DOROŚLI ludzie mogą uczyć swoje dzieci jeść takie świństwa? Ja wiem, że to jest smaczne. Wiem, że to jest szybkie, a ludzie teraz nie mają czasu. Ale do jasnej cholery, to jak jemy w dzieciństwie ma wpływ na nasze nawyki żywieniowe w wieku dorosłym. Ba, nie tylko na nawyki, ale na to, czy będziemy mieli tendencję do tycia. Ci spasieni dorośli niech sobie żrą te świństwa i niech sobie poumierają, jak tak chcą, to ich wybór. Ale tak traktować swoje dzieci? Patrzeć, jak w młodym wieku niektóre z nich mają już tak poważną otyłość, że strach myśleć, co będzie potem... CZY w ogóle będzie potem, bo większość tych młodych ludzi pewnie poumiera, zanim skończy 30 lat... RODZICE hodują im cukrzycę, miażdżycę, choroby wątroby, niszczą im kości. RODZICE niszczą im psychikę, bo który gruby dzieciak nie jest w szkole wyśmiewany?

To jest temat rzeka i w jednym poście nie da się opisać wszystkich konsekwencji, jakie ma niezdrowe odżywianie w dzieciństwie, dlatego w przyszłości będę się starać powoli rozprawiać się z tym wszystkim.
Program Jamiego (chociaż zdaję sobie sprawę, że to tylko program telewizyjny i pewnie za wiele nie zmieni na dłuższą metę) jest tylko kroplą w morzu potrzeb, ale każda kropla jest ważna.

A Wy oglądałyście ten program? Jakie są Wasze wrażenia?

wtorek, 23 października 2012

Moje rady na: pisanie pracy dyplomowej, obona pracy dyplomowej

Źródło: KLIK
Ostatnimi czasy zauważyłam, że wiele z Was w niedługim czasie będzie się bronić, bądź zaczynać pisać pracę dyplomową. Tak się składa, że ja broniłam się prawie miesiąc temu- 27 września. Postanowiłam więc podzielić się z Wami kilkoma sposobami i moimi spostrzeżeniami, które mogą Wam pomóc przy pisaniu pracy i obronie.









  Rady dotyczące pisania pracy dyplomowej:

1) Pomyślcie wcześniej nad tematem pracy. Jeśli nie na wszystkich uczelniach, to na większości, jest możliwość zgłoszenia swojego tematu. Dlaczego to jest świetna opcja? Ponieważ macie możliwość pisać o czymś, co Was interesuje. Nawet jeśli jesteście na danym kierunku przez przypadek/bo rodzice tak chcieli/bo nie dostaliście się na inny kierunek, to na pewno macie jakiś temat, który Was interesuje a związany jest z kierunkiem, który studiujecie.

2) Zróbcie tzw. wywiad środowiskowy i popytajcie się starszych kolegów o promotorów. Wiadomo, że jeśli na roku może być nawet powyżej 200 osób i każda musi mieć temat pracy dyplomowej, to jest i wielu promotorów. Wielu z nich można w ogóle nie znać. Nie oznacza to, że trzeba się tych osób, których się nie zna, bać i unikać ich jak ognia. Poza tym często okazuje się, że asystent/profesor z którym się miało zajęcia i był świetny, nie nadaje się na opiekuna pracy dyplomowej. Nie warto się więc kierować tym kryterium...

3) ... powiem więcej- wg mnie warto wybrać najbardziej zasadniczą  i wymagającą osobę, która jednocześnie nie przeraża nas niemal na śmierć. Wiem, że niektórzy mogą się popukać w głowę, jednak uwierzcie mi na słowo- większość studentów pracuje lepiej, gdy wiszą nad nimi konkretne terminy. Jeżeli Wasz opiekun będzie Wam stawiał konkretne zadania i konkretne terminy, dużo łatwiej będzie się Wam zmobilizować do pracy, niż przy osobie, która jest lajtowa, albo co gorsza powie Wam, że macie do niej przyjść z gotową pracą.

4) No właśnie. A co, jeśli trafimy właśnie na taką osobę- promotora, który Was olewa i w ogóle nie pomaga Wam pisać pracy, chociaż to jego zadanie? Przede wszystkim radzę samemu narzucić sobie terminy. Nie ma nic gorszego, niż obijanie się, a potem strach, czy się zdąży na czas ze wszystkim. Poza tym, jeśli jesteście w sytuacji, że Wasz promotor powiedział Wam, żebyście się zgłosili do niego, gdy już napiszecie całość, jest duże prawdopodobieństwo, że dużo tekstu będziecie musieli zmienić. Słyszałam historie (zaznaczam, to są historie zasłyszane, nie znam takich osób osobiście), że ktoś napisał swoją pracę, a opiekun, który w ogóle się tym nie interesował, stwierdził, że ta praca mu się nie podoba, że nie tak to powinien napisać i kazał pisać wszystko od nowa.  Warto jest więc ustalić sobie takie terminy, żeby w razie co wyrobić się w czasie.

5) Nie bójcie się angielskich artykułów. Nie wiem z czego korzysta się, przy pisaniu pracy na kierunku humanistycznym, jednak ja, będąc na uczelni medycznej, korzystałam niemal całkowicie z naukowych artykułów po angielsku. Fakt, na początku może to być przerażające, bądź co bądź jest to język obcy. Jednak po pewnym czasie człowiek przestaje bać się tego języka, zna już fachową terminologię. Dlaczego korzystanie z angielskich tekstów źródłowych jest DUŻYM plusem? Ano dlatego, że wtedy jest małe prawdopodobieństwo, żeby system antyplagiatowy, który stosują niektóre uczelnie (a przynajmniej ponoć stosują, jak jest w rzeczywistości, to cholera go wie), wykażą plagiat. Przy korzystaniu z angielskich tekstów właściwie możecie przetłumaczyć na język polski cały artykuł, a żaden program nie powinien tego wyłapać, gdyż małe prawdopodobieństwo, że ktoś inny przetłumaczy to tak samo, jak Wy. Poza tym nie czarujmy się- polskich tekstów, które mogą się przydać w pisaniu pracy, jest jak na lekarstwo.

6) Czytajcie DOKŁADNIE wytyczne Waszej uczelni, dotyczące technicznej strony Waszej pracy. Na pewno gdzieś na stronie uczelni znajdziecie, jak powinna wyglądać pierwsza strona, jaką czcionką wszystko powinno być napisane, ile egzemplarzy musicie wydrukować i w jaki sposób je oprawić. Chcę też zwrócić uwagę, że zbindowanie, to nie jest to samo, co "kartki trwale złączone ze sobą (zgrzane) i zabezpieczone   okładkami ochronnymi". Ja o tym nie wiedziałam ;)

7) Hmmm, to chyba powinno być w punkcie pierwszym- pracę piszcie sami ;) Nie no, nie posądzam oczywiście nikogo o kupowanie pracy, ale wolałam o tym napisać. Owszem, czasu trzeba na to poświęcić dużo, jednak człowiek przynajmniej wie, co pisze, umieszcza to, co chce umieścić. Poza tym pisząc pracę niemal mimowolnie się uczymy. Serio- same będziecie zdziwione ile umiecie na dany temat powiedzieć, nawet jeśli jeszcze się nie uczyliście:)

Rady dotyczące obrony (i czasu "okołoobronowego"):

1) Przynajmniej miesiąc przed, zacznijcie brać lecytynę. Dobra, przyznam, że nie czytałam nic na temat, czy suplementacja lecytyną rzeczywiście pomaga (btw. to bardzo dobry temat na notkę, zrobię rozeznanie ;), ja jednak zauważyłam, że mi przyjmowanie lecytyny pomaga. Wiadomości wchodzą niemal mimowolnie .

2) Kiedy uczycie się do obrony, wtedy się uczycie, ale gdy robicie sobie przerwę lub idziecie spać, nie myślcie o tym. Postarajcie się wtedy całkowicie wyprzeć myśli na ten temat. Mi pomagało wymyślanie sobie różnych historyjek w głowie. Dobra, wiem, że to zakrawa o chorobę psychiczną, ale cóż z tego. Pomaga. A przynajmniej mnie pomagało ;P

3) Nie uczcie się non stop. Mózg się zbuntuje i nawet jeśli się zmusicie do nauki, to za wiele Wam w głowie nie zostanie. Pójdźcie na spacer, obejrzyjcie jakiś film/serial, przeczytajcie kawałek książki. Zróbcie sobie wolne MINIMUM raz dziennie, bo zwariujecie, a tego nikt nie chce i żaden tytuł naukowy nie jest tego warty ;)

4) Poza zaplanowanymi przerwami stosujcie zasadę- jak jem, to się nie uczę ;D Zawsze zyskacie dodatkowe 15-30 minut czasu, który możecie wykorzystać na obejrzenie odcinka sitcomu, przesłuchanie kilku piosenek itp.

5) Jeżeli jakiś czas przed obroną złapie Was taki stres, że będzie wam się aż chciało płakać, to płaczcie. Muszę być szczera- 2 dni przed obroną miałam poczucie takiej bezradności i takiej pustki w głowie, że miałam moment załamania i ryczałam jak bóbr. Nie znam się na psychologii, jednak myślę, że to naturalna reakcja i nie ma co się bronić przed tym rękami i nogami.

6) Wbijcie sobie do głowy, że komisja nie jest wrogiem. Skoro już Wam się udało napisać pracę, promotor ją zatwierdził, to nikt nie będzie Wam rzucał kłód pod nogi. Pamiętajcie, że to jak Wy wypadniecie, świadczy też o promotorze. Przecież on nie chce, żeby jego student dostał niską ocenę lub, co gorsza, się nie obronił...

7) Nie piszcie za dużo tekstu na slajdach prezentacji. Wypunktujcie naprawdę najważniejsze rzeczy, do których dopowiecie trochę z głowy. Sami chyba wiecie, jak bardzo irytujące są prezentacje osób, które nie dość, że nawalą tekstu na slajdach, to potem je czytają...

8) Najlepszym tłem prezentacji, jest czyste, białe tło. Pamiętajcie, że nie wiecie w jakich warunkach będziecie ją wyświetlać, a czarne litery na białym tle będą zawsze widoczne.

9) Nie uczcie się prezentacji na pamięć. Chodzi mi tu o napisanie sobie co się chce powiedzieć i wyuczenie tego słowo w słowo. Owszem, macie wtedy pewność, że się wyrobicie w czasie, ale nie daj Boże zapomnicie  ze stresu jakiegoś kawałka prezentacji i może być kiepsko...

10) Po wejściu do sali, w której będziecie się bronić, nie podawajcie ręki osobom z komisji na powitanie. Oni są starsi i wyżsi stopniem naukowym, więc jeśli będą chcieli się przywitać podaniem ręki, to to zrobią. A niektóre osoby są bardzo wyczulone, jeśli chodzi o savoir vivre.

11) Zabierzcie ze sobą do sali butelkę wody, z której będziecie mogli pociągnąć łyka po przedstawieniu prezentacji. To niby tylko ok. 15 minut mówienia, jednak w ustach robi się pustynia...


     To by były najważniejsze moje rady i sposoby na poradzenie sobie z pisaniem pracy i jej obroną. Pamiętajcie, że to są MOJE rady i MOJE sposoby. To co u mnie się sprawdziło, nie koniecznie będzie działać na Was. Każdy z nas jest inny i trzeba brać to pod uwagę. Mam jednak nadzieję, że komuś się przyda to, co napisałam:)

Zgadzacie się z moimi spostrzeżeniami i sposobami? A może macie jakieś swoje patenty, którymi możecie się podzielić z innymi?

niedziela, 21 października 2012

Wstrętne przeziębienie

No i stało się- jestem chora. Co najdziwniejsze, przeziębienie tym razem wyszło u mnie dosłownie z godziny na godzinę- wstałam z lekkim bólem gardła, a skończyło się na kichaniu i prychaniu :( A wszystko przez ojca, który przyniósł zarazki do domu, i co? Sam jakoś przetrwał i nie zachorował, a mama i ja cierpimy... Niezłe jaja ;)

Nie będę Was zanudzać jakimiś fotami czy szczegółowymi opisami. Wspomnę tylko, że czosnek dobry jest na wszystko. No i jest smaczny :D

Przy okazji podeślę Wam 2 linki do piosenek, które mi się zapętliły i słucham ich teraz na replayu ;)


Być może teraz sobie strzelam w kolano, ale cóż, od razu się przyznaję bez bicia, że lubię tę nową płytę Biebera (a i te stare piosenki, do których były teledyski się wkręcają- spytajcie moją eks-współlokatorkę ;). Naprawdę polecam wyzbyć się uprzedzeń i sobie posłuchać ;D


A to jeden z niewielu zespołów, grających typowo klubową muzę, którą nie dość, że jestem w stanie znieść, ale i mi się podoba. Z zastrzeżeniem, że chodzi mi o piosenki, do których mają teledyski ;P Nie rozumiem tylko, jak oni mogą się podobać dziewczynom, z wyjątkiem tego prawie łysego...

Pozdrawiam z ciepłego łóżeczka i życzę Wam zdrowia :D Nie dajcie się zarazkom!

sobota, 20 października 2012

Poszukujemy prawdy: preparaty wzmacniające stawy

Dużo ludzi, których aktywnością fizyczną jest coś więcej, niż przełączenie kanałów pilotem, prędzej czy później nabawi się jakiejś kontuzji. Naderwane ścięgna, zerwane więzadła, zwichnięcia a nawet złamania- rodzajów kontuzji jest wiele. Często się zdarza, że w jednej chwili nic nam nie jest, jednak po treningu zaczynamy odczuwać upierdliwy ból np. kolan, który daje o sobie znać przy każdym następnym treningu. 

Coś takiego przytrafiło się i mnie- ćwiczyłam sobie jak zawsze i w pewnym momencie poczułam ból w kolanie. Trening oczywiście zakończyłam, ból jednak nie ustępował. Ba- zaczęło mnie boleć drugie kolano. To było miesiąc temu (albo i więcej), a ja dalej odczuwam dyskomfort, chociaż powoli zaczynam na nowo wprowadzać wysiłek fizyczny.

Pierwsze co mi przyszło do głowy, to kupienie jakiegoś preparatu na stawy. Wiedziałam, że mój tata cierpi na zwyrodnienie stawów i stwierdziłam, że ten ból może być spowodowany właśnie początkami tej przypadłości- miałam wrażenie, że kość mi trze o kość, no i niemiłosiernie "chrupią". Niby jestem młoda, ale w niektórych przypadkach artroza zaczyna się już w tak młodym wieku. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy takie tabletki w ogóle coś dają? Postanowiłam więc poszperać po internecie, szukając informacji na ten temat.

Przede wszystkim należy wspomnieć, że dla prawidłowej pracy stawów ważne są glukozamina i chondroityna w postaci siarczanów. Zapewniają one "poślizg" i sprawiają, że kości się nie "wycierają". To właśnie one są podstawowymi składnikami wszystkich (lub niemal wszystkich) preparatów na rynku, które mają ochraniać i odbudowywać stawy. Tabletki każda osoba może kupić w aptece, bez recepty. Pytanie tylko- czy one w ogóle działają?

Zarówno glukozamina jak i chondroityna występują naturalnie w stawach człowieka. Naukowcy w swoich badaniach przypatrują się więc, czy te dwa związki, podane w postaci tabletek, wspomagają odbudowę stawów. I cóż im z tych badań wynika? Ano jedno wielkie NIC. I nie chodzi mi tutaj, że te leki nie działają. Chodzi mi o to, że niezależni od siebie naukowcy w niezależnych od siebie badaniach otrzymują zupełnie różne wyniki. U jednych wychodzi na to, że u osób przyjmujących glukozaminę i/lub chondroitynę występuje naprawa stanu chrząstek- pacjenci odczuwają poprawę, stawy mniej ich bolą. W innych badaniach takiej poprawy się nie obserwuje. A w jeszcze innych poprawę zgłaszają pacjenci, którzy otrzymywali placebo (podejrzewam, że wszyscy wiedzą co to jest, ale wyjaśnię- placebo to substancja obojętna dla naszego organizmu, nie powinna u nich nastąpić poprawa).

No więc przyjmować, czy nie? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi i myślę, że każdy powinien postąpić zgodnie ze swoim sumieniem i własnym przekonaniem(!). Jeżeli uważacie, że warto spróbować, to próbujcie. Jeśli nie przekonują Was tego typu suplementy diety, to nie ma sensu marnować na nie kasy. 

Ja postanowiłam, że spróbuję. Szukam preparatu, który zawiera największą ilość substancji czynnych, przy czym nie zrujnuje mojego portfela (a niektóre z tych leków potrafią być cholernie drogie...). Muszę oczywiście zaznaczyć, że takie tabletki trzeba przyjmować MINIMUM miesiąc, żeby zobaczyć, czy działają.

Kilka artykułów, które opisują badania, bądź są artykułami poglądowymi (czyli opisującymi badania innych autorów, porównującymi je i wyciągającymi z nich wnioski):
  1. http://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736%2800%2903610-2/fulltext
  2. http://adisonline.com/aging/pages/articleviewer.aspx?year=2012&issue=29090&article=00003&type=abstract 
  3. https://www.jstage.jst.go.jp/article/jvms/advpub/0/advpub_12-0241/_article
  4. http://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/art.22728/abstract;jsessionid=FE9BCFF35D2065B3F5726AD2E7331CEC.d02t01
Niestety większość artykułów naukowych jest płatna, więc przeciętny człowiek, o ile nie chce płacić ok. $ 20-30 za artykuł, bądź dzień dostępu do artykułów na danej stronie, musi się zadowolić streszczeniami. Plus jest taki, że w streszczeniach zawsze krótko jest opisane badanie i wnioski, jakie z niego wyciągnięto ;)

Dla ciekawych porównanie kolana zdrowego z kolanem osoby chorej na zwyrodnienie stawów (czyli chorobę, w której występuje zmniejszona ilość mazi stawowej i zaburzenia ilościowo-jakościowe w chrząstce):

 
źródło: KLIK
  
Powyżej zdjęcie kolana osoby zdrowej (być może ma jakiś mikrouraz, jednak po tym zdjęciu nie można tego ocenić). Jak widać szpara stawowa (ta ciemna przestrzeń pomiędzy jedną kością, a drugą) jest prawidłowa, kości w tym przypadku nie ocierają się o siebie.


 
Źródło: KLIK

Tutaj natomiast widać, że w prawym kolenie (na tym zdjęciu prawe kolano jest po lewej stronie ;D)szpara stawowa praktycznie nie istnieje. W lewym z kolei (prawa strona zdjęcia) zmiany są mniejsze, jednak i tak przestrzeń ta jest mniejsza niż u zdrowej osoby. Jak więc takiego człowieka może nie boleć kolano?


Czy Wy stosujecie jakieś preparaty wzmacniające stawy? Jak tak, to napiszcie jakie i podzielcie się opinią, czy na Was działają.

czwartek, 18 października 2012

Od dziś w Biedronce + zapytanie

Notka pisana na szybko, więc zdjęcia będą do ... same wiecie gdzie ;) (w sumie zawsze są, bo ja nie umiem robić zdjęć, szczególnie telefonem :D)

Od dziś do bodajże 22 lub 25 października w Biedronce są:
-piłki do fitnessu (26,99 zł)
-maty do ćwiczeń (26,99 zł)
-stabilizatory na: kolana, kostki, nadgarstki i łokcie (lub opaski, jak to napisał producent ;) (9,99 zł)

Maty to mi się wydaje, że bardziej są do jogi, niż do ćwiczeń, które proponują np. Chodakowska i Michaels, bo są takie jakby... plecione? Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi.

Ja kupiłam piłkę, bo już dawno o takiej myślałam, a na zestaw z tymi małymi piłeczkami-ciężarkami się nie załapałam, i 2 stabilizatory na kolana, bo mam z nimi problemy, więc wolę ćwiczyć "zabezpieczona".







I pytanie do tych, którzy posiadają już piłki do ćwiczeń- po czym poznać, że mam ją odpowiednio napompowaną? Powinnam się w niej mocno zapadać, czy tylko o tyle o ile?

P.S. Jaką czcionkę najlepiej Wam się czyta?

środa, 17 października 2012

Recenzja: "Opanuj swój metabolizm" Jillian Michaels

Jillian Michaels jest chyba jedną z najbardziej znanych trenerek i propagatorek zdrowego życia na świecie. Bardzo popularne są jej treningi, szczególnie "30 day shred" i "Ripped in 30". Ja sama uwielbiam z nią ćwiczyć, ale to temat na osobną notkę. Dziś chcę Wam przedstawić książkę, którą napisała Jillian, która w Polsce wydana jest pod tytułem "Opanuj swój metabolizm".


Kupiłam tę książkę, sama nie do końca wiedząc, czego mogę się spodziewać. I szczerze powiedziawszy zaskoczyła mnie treść. Przeszło mi przez myśl, że ta książka będzie zawierała mnóstwo przepisów, ale nic bardziej mylnego. Ale może od początku.

Cała pozycja ma 326 stron i jest wydana w miękkiej oprawie. Jeśli ktoś lubi rysunki i zdjęcia, to się rozczaruje, bo tutaj tego nie znajdzie. O czym możemy więc przeczytać w środku:



Generalnie książka złożona jest z 3 części. W pierwszej  możemy przeczytać zarówno o tym, w jaki sposób można doprowadzić do rozregulowania równowagi hormonalnej, jak i poznać główne hormony, od których zależy nasza prawidłowa przemiana materii. Co mi się podoba, to przystępny język, jakim wszystko jest napisane. Ja, jako że mam wykształcenie medyczne, większość rzeczy już wiedziałam, ale kilka nowych faktów się dowiedziałam. Myślę jednak, że nawet osoby, które są tzw. humanistami, nie powinny mieć problemu ze zrozumieniem. Podoba mi się również, że Jillian podkreśla rolę hormonów w prawidłowym metabolizmie- wystarczy jeden z nich rozregulować, a całe reszta wali się jak domek z kart, bo tak właśnie działają hormony.

Druga część przedstawia 3 kroki, do osiągnięcia równowagi hormonalnej:

Krok 1- Usuwaj




Krok 2- Włączaj

Krok 3- Równoważ
Generalnie zawarte tu są opisy składników i substancji, które należy zacząć spożywać lub unikać, aby przywrócić ład i porządek w naszych organizmach. Autorka podkreśla również wpływ chemicznych środków ochrony roślin na zdrowie człowieka.

Trzecia część natomiast to porady, jak wyeliminować szkodliwe substancje ze swojego otoczenia, 2 tygodniowy jadłospis, opisy najczęściej występujących chorób, związanych z hormonami oraz lista zakupów, które będziemy musieli zdobić przez te 2 tygodnie.


Lista zakupów

Ważne rzeczy lub ciekawostki (czasami przerażające) wyróżnione są za pomocą tabelek

Tak, w USA frytki liczone są jako warzywo... Straszne, prawda?


 Jest jedna rzecz, która mi się w tej książce bardzo nie podoba:

Tabelka kalorii

To jest tabelka, którą Jillian umieściła jako przewodnik, ile powinno się jeść kalorii. Dlaczego mi się ona nie podoba? Ponieważ to nie jest tak, że skoro ja jestem mała i nie chcę chudnąć to mogę sobie wybrać, ile będę jeść kalorii (ale może o kaloriach napiszę w innym poście). Poza tym te zakresy kalorii są, moim zdaniem, za niskie.

Jest jeszcze kwestia przepisów. Wg mnie są one ciekawe, czasami bardzo egzotyczne, mogłabym rzec. Jednak wcale nie takie trudne do wykonania. Co może być przeszkodą w ich wykonaniu to to, że niektóre składniki mogą być trudne do zdobycia, jeśli się mieszka w małej miejscowości. Również ceny niektórych z tych produktów mogą straszyć. Tak więc jeśli chodzi o jadłospisy, to podchodziłabym do nich z lekką rezerwą i z rozwagą. Być może sami wymyślicie (ze składników, wymienionych w książce) coś lepszego i bardziej na polską kieszeń.

Co ja myślę całościowo o tej książce?

Mimo, że książkę można zaliczyć do rodzaju "naukowych", czyta się ją naprawdę przyjemnie i szybko. Przystępny język sprawia, że człowiek nawet nie zauważa, kiedy skończył czytać. Generalnie, jak już pisałam, spodziewałam się bardziej czegoś, w stylu książki kucharskiej, jednak mile się zaskoczyłam. Zawsze wiedziałam, że hormony są ważne (i jakże "niedoceniane"), jednak można powiedzieć, że dopiero po przeczytaniu tej książki uświadomiłam sobie, jak bardzo. Dział, w którym są te 3 kroki do uregulowania gospodarki hormonalnej, mogę jednak uznać po prostu za zbiór zasad zdrowego żywienia, co nie jest złe, ale dla osób, które wiedzą już na ten temat wszystko, może on być rozczarowujący. Poza tym Jillian ciągle wspomina w tej książce o tym, żeby kupować ekologiczną żywność- nie wiem jak to jest w USA, ale w Polsce takie jedzenie jest bardzo drogie. Szczególnie kurczaki, które autorka uważa za podstawowy składnik, który należy kupować eko. Z tym, że ekologiczny kurczak w Pl kosztuje ok. 30 zł/kg...

Podsumowując

Jeśli pominąć kwestię kalorii, to myślę, że książkę warto przeczytać, a nawet mieć w swojej kolekcji. Na pewno dowiecie się z niej wielu ciekawych rzeczy, a być może uświadomi Wam (tak jak mi), jak ważne są dla naszego zdrowia hormony

Dostępność: Empik, Merlin.pl, dobrze zaopatrzone księgarnie
Cena: 29,90 zł


A Wy słyszałyście o tej książce? A może ją czytałyście? Co o niej sądzicie?

niedziela, 14 października 2012

Cała prawda o: Hortex, Vitaminka & super fruits

W środę moja mama wróciła z pracy cała zadowolona. Już w drzwiach oznajmiła mi dumnie, że kupiła sok marchewkowy z marakują i mango. Ucieszyłam się, bo przecież uwielbiam soki marchewkowe. Od razu poszłam do kuchni, nalać sobie szklankę. Rzeczywiście, sok przepyszny. Potem jednak odezwało się moje "zboczenie" i spojrzałam na skład (swoją drogą zaczęłam to robić, odkąd zaczęłam namiętnie oglądać "Wiem co jem"...). Co się okazało?



Wspaniałe obietnice producenta...


Otóż sok, który w założeniu jest zdrowy, wcale taki zdrowy nie jest. Nie da się ukryć, że się wkurzyłam. Oto skład tego soku:


Niektórzy mogą się zastanowić, co w nim takiego złego. Więc policzmy- sok marchwiowy 18%, jabłkowy 15%, mango 9% i marakuja 2%, razem 44% soków i przecierów. A reszta? Pozostałe 56% stanowi woda, cukier i dodatki. I to cukier w dwóch postaciach, zapisany jako cukier i syrop glukozowo-fruktozowy. Generalnie to jedno i to samo- świństwo, które ma zapewnić słodki smak. Ja się pytam- po co on tutaj?! Chyba po to, żeby zniszczyć coś, co powinno być dobre dla naszego zdrowia. Toć już nawet Pycholandia z Biedronki jest lepszym wyborem, bo ma więcej soku w soku!(sprawdziłam)

Skąd aż takie moje oburzenie? NIENAWIDZĘ, jak producenci do czegoś, co powinno być zdrowym jedzeniem/piciem, dodają zbędnych substancji. Ja wiem, co się z czym je, ale np. matka, która chce zrobić coś dobrego dla własnego dziecka, nieświadoma jest "zagrożenia". Nie powiem, że ja nie jadam świństw, bo jadam- uwielbiam czipsy, paluszki, krakersy, batoniki i inne słodycze, ale sięgając po nie wiem, że sięgam po coś złego. A tutaj, gdyby nie to, że przeczytałam skład, to żyłabym w przekonaniu, że piję coś bardzo zdrowego, co w gruncie rzeczy aż tak zdrowe nie jest...

A przecież da się wyprodukować sok, bez dodawania cukru. Ten sam producent jakoś potrafił stworzyć sok bez dodatku cukru i wody- znalazłam dziś butelkę po Vitamince jabłko, marchew, gruszka, w którym 100% to były soki. Da się? Da się.

Vitaminka 100% soków


Cóż, nie pozostaje więc nic innego, niż bycie sceptycznie nastawionym co wszystkiego, co obiecują nam producenci i czytanie etykiet, chociaż przez to zakupy znacznie się wydłużają...


A Wy czytacie etykiety? Nacięliście się kiedyś, wierząc producentom?

piątek, 12 października 2012

Recenzja: ISANA, Krem co ciała z masłem shea i kakao

Stwierdziłam, że na początek stworzę coś lekkiego i padło na recenzję balsamu do ciała, którego aktualnie używam.

ISANA, Krem do ciała z masłem shea i kakao.

OBIETNICE PRODUCENTA:
  • dogłębna pielęgnacja skóry suchej
  • pH przyjazne dla skóry- tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie 

OPAKOWANIE:
Plastikowy słoik o pojemności 500 ml, zakręcany. Lubię takie opakowania, gdyż da się taki balsam wykorzystać do ostatniej kropli. Maniaczki higieniczności mogą jednak narzekać,bo to nie ma pompki typu air-less.
Ocena:4/5



KONSYSTENCJA:
Delikatna, rzekłabym, że coś w rodzaju lekkiego budyniu. Łatwo się rozprowadza na skórze, aplikacja jest więc błyskawiczna. Szybko się wchłania. W pierwszej chwili może się jednak lekko lepić, co szybko mija.
Ocena:5/5





ZAPACH:
Bardzo słodki. Mi się kojarzy z zapachem budyniu. Na pewno nie jest to zapach kakaowy. Raczej przypomina co a'la wanilię. Szybko znika ze skóry, jednak na mojej skórze żaden zapach nie trzyma się dobrze, więc nie jestem pewna czy u kogoś innego nie utrzyma się dłużej. Na pewno nie poleciłabym osobom, które nie przepadają za słodkimi zapachami i osobom, które nie chcą "pachnieć jak piekarnia" (cytat z KWC).
Ocena:4,5/5

SKŁAD:
Podoba mi się brak parafiny w składzie. Jest za to gliceryna (na drugim miejscu), olej kokosowy, masło shea, pantenol, masło kakaowe.
Ocena:5/5 



DZIAŁANIE:
Nawilżenie określiłabym jako delikatne. Na pewno nie jest to dogłębnie nawilżający krem, jak to określił producent. Nie poleciłabym osobom o bardzo suchej skórze, które wymagają czegoś naprawdę mocno nawilżającego. Jednak dla wszystkich tych, którzy regularnie się balsamują i nie mają problemów z przesuszającą się skórą, ten balsam powinien być wystarczający.
Ocena:4/5

WYDAJNOŚĆ:
Opakowanie jest ogromne, jednak myślę, że nie powinno być problemu z wykorzystaniem go całego, tym bardziej, że nie jest zbyt wydajny. Używam go ok. 1,5 tygodnia, a jak widać zużycie jest już spore.
Ocena: 3,5/5 



PODSUMOWANIE:
Polecam osobom, które nie mają problemów ze strasznie przesuszoną skórą oraz lubią słodkie zapachy.


OCENA KOŃCOWA: 4/5

Dostępność: Rossmann
Cena:9,99 zł (obecnie jest w promocji za 7,99 zł)


Używałyście tego kremu? Jesteście zadowolone? Jakie są Wasze ulubione kosmetyki do pielęgnacji ciała?

P.S.Wybaczcie jakość zdjęć, muszę się nauczyć je robić ;P

czwartek, 11 października 2012

Notka powitalna

Witam!
Cóż, chciałoby się rzec- wszyscy mają bloga, mam i ja ;) Może na wstępie przedstawię krótko swoją osobę i wyjaśnię, po co mi w ogóle ten blog.

Mam na imię Edyta, ale nienawidzę, jak ktoś tak do mnie mówi (poza oficjalnymi sprawami, oczywiście). Zwracajcie się więc do mnie Edzia albo Edziek, byle nie Edyta ;P Mam 24 lata i jestem świeżo po studiach, więc umilając sobie czas poszukiwania pracy, postanowiłam, że zacznę prowadzić bloga. 

W założeniu ma być on o zdrowiu, w szerokim tego słowa znaczeniu- od diet i ćwiczeń, po choroby, na które warto zwrócić uwagę i wiedzieć co nieco na ich temat. Nie będę jednak stronić od wpisów kosmetycznych- kosmetyki lubię (chyba aż za bardzo) i myślę, że będzie to miła odskocznia, od poważnych tematów. Nie oczekujcie jednak tutaj postów o modzie- kompletnie się na tym nie znam, mody nie lubię i nie interesuje mnie "szafiarstwo" i wymyślanie "outfitów" (btw. nie znoszę tego słowa...).

Na koniec tego (niezręcznego, jak to zawsze bywa przy pierwszym poście) wpisu wyjaśnię jeszcze skąd taki, a nie inny adres bloga i "motto" w nagłówku. Otóż wychodzę z założenia, że człowiek powinien jak najbardziej się wyluzować, nie naciskać na siebie za bardzo, czyli nie wywierać na siebie presji. Oczywiście nie znaczy to, że ma być leniwy i bez ambicji, jednak przejmowanie się każdym najmniejszym drobiazgiem negatywnie wpływa na nasze zdrowie.Trzeba mierzyć siły na zamiary, a do celów dążyć małymi kroczkami.

Jak to śpiewał Mika- "Relax, take it easy".

Pozdrawiam i do następnego :)